Jak fotograf ślubny planuje swoje wesele - SZYBKO
W 2004 roku fotografowałam swój pierwszy ślub. Oj to było wyzwanie hahahahahah
Ciemny kościół, na dodatek w remoncie i aparat na klisze. Nie było mowy o 1000 klatek, każda musiała być przemyślana i dokładnie zaplanowana. Teraz jest trochę prościej, bo mam podgląd i widzę czy mam dobrze naświetlone zdjęcie czy nie.
Wtedy wstrzymywało się oddech przy wołaniu negatywu. Po pierwsze, żeby nie spieprzyć całego procesu a potem, czy wszystkie klatki są takie jakie chciałam uzyskać.
Teraz, po wielu latach patrzenia na łzy szczęścia, wzruszenie i ogrom emocji innych, przyszedł czas na mnie :D
W 2015 roku poznałam człowieka, który jak stał, tak zaczarował mój świat. Człowieka, który po miesiącu znajomości dał mi klucze do mieszkania i powiedział „może zamieszkamy razem” ……
Oboje byliśmy po długich, toksycznych związkach, więc normalność jaka była między nami, nie musiała długo czekać na konkretne decyzje.
Po dwóch latach sielanki, Remek z pomocą mi najbliższych M&M-sów i Szymona dokonał niemożliwego ….
Wyżej wymienieni sprawili, że z odległej galaktyki, bez wiedzy IMPERIUM, sam LORD VADER przyleciał i mi się oświadczył.
Nie ukrywam, że słabo się przygotowałam (w dresie i z aparatem w ręku) ale zaskoczenie było ogromne.
LORD VADER …. mój najukochańszy władca ciemności :D
Nie macie chyba wątpliwości, czy powiedziałam TAK ???
Czas było planować swoje weselicho.
A jak fotograf ślubny planuje swój najważniejszy dzień ????
SZYBKO
Dlaczego ??? Bo doskonale wiedziałam, czego chce.
Po pierwsze naoglądałam się sal, sukni, orkiestr i DJ-ów i wszelkiego dobrodziejstwa okołoślubnego. Po drugie mam taki a nie inny charakter i nie uznaje półśrodków, ma być po naszemu albo wcale.
Z Remkiem opowiedzieliśmy sobie nawzajem jak każdy z nas wyobraża sobie ten dzień i wiedziałam czego szukać.
Największy problem, był z salą. Gdzie do diabła, mieszkając na wsi, mam znaleźć stodołę ?!?!
Niby prosta rzecz … a jednak.
To nie mogła być zwykła stodoła, musiała mieć przede wszystkim toaletę i światło. Banalne ???
Wierzcie mi, nie było to proste zadanie. Szukanie stodoły zajęło mi najwięcej czasu, bo aż dwa miesiące !!! Warszawa, pomoże, dolny Śląsk, tam jest stodoła na stodole, w której można zorganizować ślub.
I tutaj z pomocą przyszły mi dwie koleżanki i poczta pantoflowa. Absolutny przypadek, że byłam u Ali w pracy i pokazywałam jej czego szukam (dziewczyna ma dużą wiedze o regionie i zna wielu ludzi) i w tym czasie przyszła jeszcze Monika. Zapytała czemu szukamy stodoły, Ja odpowiedziałam, na co Monia ze spokojem i zdziwieniem, że My tego nie wiemy, odparła, że taka jest w Ochabach !!!!!
Następnego dnia pojechałyśmy tam z Alą, przedstawiłyśmy właścicielom nasz zamysł i czekałyśmy na odpowiedz.
Nie była to prosta decyzja, ponieważ stodoła nie była przeznaczona pod imprezy masowe i co się okazało, byliśmy pierwszymi, którzy chcieli tam zrobić ślub i wesele.
Na moje szczęście, po obgadaniu całego planu, właściciele się zgodzili a Ja mogłam odetchnąć.
Zostało zabukowanie terminu u fotografa – tutaj też nie było łatwo - szukałam długo zanim ktoś spełnił moje oczekiwania estetyczne i kadrowe. W końcu najtrudniej jest znaleźć osobę, która „widzi” tak jak Ty. Wybór padł na najlepszych, w dodatku z naszego regionu. Potem oprawa muzyczna i tutaj nie mieliśmy żadnych wątpliwości na kogo padnie wybór, bo w Ustroniu jest tylko jedna osoba, która była do tego wydarzenia stworzona. Alleluja, że Janek miał wolny termin hahahahah
Na koniec został nam katering. Po zabukowaniu terminów, na rok mogłam mieć święty spokój, czyli na jakieś 4 miesiące przed ślubem.
Godzina ZERO coraz bliżej.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła wszystkiego sama hahahahahaha
No cóż, już tak mam. W mojej głowie była wizja. Wiedziałam dokładnie jak ma wyglądać sala, dodatki, „bukiet” . Trudno jest komuś przekazać coś co widzi się tylko w swojej głowie, coś, co rodziło się w niej latami, przeglądając różne sesje zza oceanu.
Nie zapominajmy jednak, że Ustroń to kolebka ludzi wyjątkowych i zdolnych, prawdziwych artystów i geniuszy w swoim fachu. Do pomocy przy strojeniu stodoły, zaprosiłam cudotwórczynię i absolutnego speca od kwiatów, moją koleżankę Olę. Ola ma ten sam gust co ja i olbrzymie poczucie estetyki.
Jak tylko usłyszała, że nie chcę mieć na ślubie ani jednego kwiatka, od razu jej się oczka zaświeciły i momentalnie widziała obrazy z mojej głowy.
Najważniejszy był bukiet !!!!
Do bukietu potrzebowałam niczego innego jak pszenicy :D Właściciele stodoły, z którymi bardzo się zaprzyjaźniłam, użyczyli mi nie tylko pola pszenicy (po prostu pojechałam z Ewcią - jedną z córek stodołowych, na pole i rwałyśmy ile wlezie) ale i pola jęczmienia, z którego też były zrobione dekoracje.
Tym samym, kolorem przewodnim stał się pszeniczny/złoty i żeby nie było go za dużo złamałam go granatem w postaci obrusów na stołach. Idealnie.
Potrzebowałam jeszcze zieleniny. Brałam co natura dała, były gałęzie brzozy i buków, trawy i lawenda, której pole znajdowało się tuż za stodołą, mech, pawie pióra. Dodałam jeszcze szyszki i podkładki z drewna, winietki z nazwiskami gości również zrobiłam na drewnie.
Dzień przed weselem stroiłyśmy z Olą do północy całą stodołę w gałęzie, bo trzeba było to zrobić jak najpóźniej, żeby nie zwiędły.
Całość wyglądała obłędnie a efekt był dokładnie taki jaki chciałam – zgodność z naturą.
Oczywiście kluczem do sukcesu były dodatki. Papierowe i drewniane lampiony, świeczniki ze słoików, przyozdobione jutą, tiule powieszone w kilku miejscach. Każdy element był doskonale przemyślamy. Do bukietu, który stworzyła mi Ola dołączyłam 4 zdjęcia, mojego i Remka taty, którzy odeszli od nas rok wcześniej. W ten sposób, byli z nami w ten dzień.
Kropkę nad „i” stawiało samo otoczenie stodoły, pieczołowicie zadbane i wypielęgnowane przez właścicieli. Całość robiła piorunujące wrażenie, aż chciałoby się tam zostać na zawsze.
Sami zobaczcie jak to pięknie wszystko wyglądało …
cdn
fot.: http://karetta.pl/